niedziela, 7 listopada 2010

Pepsi Commercial.


-Nie!
Otworzyłam leniwie powieki i spojrzałam w stronę, skąd dobiegał zły głos Michaela.
-Nie chcę być kojarzony z tym napojem! Dzieci i inni ludzie powinni pić wodę lub soki a nie takie paskudztwo!
-...
-I co z tego że będą z tego dochody!
-...
-Eh... dobrze , dobrze.
Rozłączył się i z głośnym hukiem odłożył słuchawkę. Byłam zdezorientowana.
-Michael, czy coś się stało?
-Tak! - przysiadł obok jeszcze nie rozespanej mnie. - Chcą abym był twarzą Pepsi... przecież to nie do pomyślenia!
-Oj Michael! - przeciągnęłam się i ruszyłam w stronę szafy, a grzebiąc w niej w poszukiwaniu odpowiednich ubrań, upomniałam Michaela.-Jesteś gwiazdą i tego od ciebie ludzie wymagają, abyś coś promował. Zgódź się i tyle.-zamknęłam szafę i otworzyłam drzwi łazienki, ale na chwilę przystając, spojrzałam na Michaela. -Spokojnie.-mrugnęłam do niego i weszłam się odświeżyć.
Letnie krople wody spadały na całe moje ciało i spływały, a ja czułam się rozluźniona. Oparłam się o kafelki i wzięłam szampon na dłonie, po czym zaczęłam rozsmarowywać go na moich czarnych, długich do pasa lokach. Spojrzałam na wannę. Z rana zawsze wolałam prysznic, bo mnie pobudzał, a wanna wręcz przeciwnie - usypiała. Po spłukaniu szamponu nałożyłam odżywkę. Moje włosy łatwo się niszczyły i musiałam je pielęgnować.
Westchnęłam.
Trzeba było wychodzić. Założyłam na siebie fioletowo-czarną tunikę z krótkim rękawem, czarną falbaniastą spódnicę w gotyckim stylu, czarne kabaretki i czarne glany.
Włosy wysuszyłam i je porządnie rozczesałam, wyprostowałam loki prostownicą i parę kosmyków spuściłam na ramiona, a resztę na plecy.
Pora uporać się z twarzą.
Najpierw umyłam zęby, obmyłam twarz zimną wodą i przetarłam ręcznikiem. Nałożyłam trochę pudru i pomalowałam rzęsy czarną maskarą, a usta przeźroczystym błyszczykiem.
Na lewą rękę założyłam bransoletkę z ćwiekami i wyszłam, kierując się ku kuchni z dłonią na brzuchu. Byłam strasznie głodna.
Michael siedział przy białym stole ze wściekłą miną. Wiedziałam z jakiego powodu i przewróciłam oczami, a Michael uważnie przejechał po mnie wzrokiem od dołu po górę i zrobił dziwną minę.
-Co? Dostałam te ubrania od... khm mojej ciotki... którą również zabito... pomyślałam, że wypadałoby je założyć.
-Nie o to chodzi, Susie. Wyprostowałaś włosy..
-A co, nieładnie mi? Ach, wiedziałam!-westchnęłam i leniwie poczłapałam do lodówki, wyjmując mleko i schylając się do szafki po płatki.
-Nie o to chodzi. Nigdy cię nie widziałem w wyprostowanych. A wyglądasz w nich powalająco. Jak i w lokach zresztą..
Odwróciłam głowę i spojrzałam w jego oczy. Migotały tam wesołe iskierki, a między nimi migała jedna, mała, zawadiacka.
Pokręciłam żartobliwie głową, a w ramach rewanżu postanowiłam skomentować jego ubiór.
-Wiesz co... a ja cię nigdy nie widziałam w skórzanej kurtce i czarnych skórzanych rękawiczek bez palców.-skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i uniosłam jedną brew, po czym oparłam się o blat.
-Ach... to.. wisiało tylko w szafie więc postanowiłem to założyć. - uśmiechnął się ukazując białe jak śnieg zęby.
Zaparło mi dech. Jego uśmiech przyprawiał mnie o dreszcze i stan który był bliski zemdleniu.
-Dobrze się czujesz?- spytał troskliwie.
-Tak, tak... - wymamrotałam i wróciłam do robienia sobie płatków.
Byłam z nim już zaręczona a nadal byłam bliska zemdlenia gdy na niego patrzyłam. ,,Opanuj się, dziewczyno!''
-A ty coś jadłeś? - spytałam, nie odwracając się w jego stronę i sypiąc sobie płatki do lekko różowej miski.
-Tak... Aha. Ym. Dzisiaj muszę jechać tam aby załatwić wszystko z ta pepsi.
-Spoko.-wstawiłam płatki do mikroweli na półtorej minuty.-Może pojechać z tobą? Wiem, że masz łeb na karku, ale czasem przydaję się gdy wybuchasz gniewem, a wystarczająco cię dzisiaj rano podminowali..
-Nie... nie jedź ze mną. Nie musisz. Poproszę jednego z moich ochroniarzy, weźmie cię do miasta..
-Michael, czy ty mnie zbywasz?- spojrzałam na niego z wyrzutem, nie zwracając uwagi na pikającą mikrowelę informującą o gotowym daniu.
-Nie. Tylko... Będą tam moje fanki, które stoją za bramką i taka jedna... Vill. Vill jest strasznie zawistna, a jest moją menadżerką...
-Musi mnie w końcu poznać, a mi nie podskoczy.
Wyjęłam płatki z mikroweli i położyłam na stole, siadając na przeciwko Michaela.
-Jestem Twoją narzeczoną... powinna mnie poznać.
Spojrzałam mu głęboko w oczy, a on odwrócił wzrok.
-Masz mnie dość? Ok, rozumiem. - wstałam i poszłam do holu, założyłam moją skórzaną kurtkę i wyszłam.
Musiałam to wszystko przemyśleć, bo mętlik w mojej głowie narastał z każda chwilą.
Na początku myślałam, że mu na mnie zależy... ale potem... dzisiaj.. .Kiedyś mnie ciągnął za sobą na różne konferencje i tym podobne. A po zaręczynach się zmienił. Jakby już nie musiał się o mnie starać.
Przysiadłam na ławce obok lasu i zaczęłam cicho pochlipywać. Był przecież gwiazdą i mógł mnie w każdej chwili porzucić.
Wykręciłam w telefonie numer do Andrei. Tak dawno z nią nie rozmawiałam.
-Halo?-zabrzmiał jej aksamitny głos.
-Andrea!-krzyknęłam do niej szczęśliwa.
-Susie! Boże, jak dawno nie rozmawiałyśmy. Czemu płaczesz?
Umiała mnie przejrzeć na wylot..
-Ok. Bo ogólnie dużo się stało... moją mamę... zamordowali... wczoraj się zaręczyłam z Michaelem.. no i on dzisiaj ma pojechać podpisać kontrakt z pepsi, zaoferowałam mu się, a on mnie odrzucił. Od paru dni zachowuje się jakby miał coś na sumieniu. Mam dwie spekulacje. Pierwsza - ma mnie dość po wczoraj. A druga - przełknęłam ślinę. -zdradza mnie.
-Susie! Sama znasz tego swojego em dżeja, hehe. W każdym bądź razie może ma dzisiaj ciężki dzień. Daj mu spokój, nie odzywaj się. Wieczorem coś go złapie za serce, uwierz mi.
-Och, dzięki. Może rzeczywiście za bardzo się mu narzucałam.. ok. Jak coś, dzwoń. Do widzenia.
-Pa!
Rozłączyłam się i spojrzałam na dom.
Rzeczywiście. Zwalałam winę na niego, a nie myślałam o sobie. W myślach widziałam jego zdezorientowaną minę.
Wstałam z ławki i pobiegłam do domu.
Stojąc przed drzwiami od kuchni, wzięłam głęboki wdech i otworzyłam.
...
-Michael?!! Co tu się dzieje??- jakaś dziewczyna była do niego nachylona, a on miał zdezorientowany wzrok.
Dziewczyna podeszła do mnie, chcąc wyjść, ale wróciła się i dotknęła mojego ramienia palcem wskazującym, mówiąc:
-Cóż... takie są gwiazdy. Nie popilnujesz ich, a one mieszają za twoimi plecami.-przygryzła wargę i wyszła.
Łza zakręciła mi się w oku i pobiegłam do salonu wyjąć walizkę szafy i wpakować ubrania.
-Susie! To nie tak! To ta Vill! chciałem ją odepchnąć! Susie, ja cię kocham!
-Ty gnojku! Już to widzę!-gdy wpakowałam wszystkie rzeczy do walizki, stanęłam przed nim i popatrzyłam mu głęboko w oczy.
-Myślałam, że jesteś inny.
Wybiegłam z domu z płaczem i zadzwoniłam do przyjaciółki.
-Mogę do ciebie przyjechać?
-Ależ oczywiście!
-Dzięki.
Rozłączyłam się i zadzwoniłam po taksówkę.
Michael wybiegł z domu za mną gdy taksówka już stała przed domem.
-Nie odchodź..
Otworzyłam drzwi taksówki i wsiadłam, a kierowca spakował moją torbę.
Otworzyłam szybę i powiedziałam do Michaela:
-Takie numerki nie ze mną. Takie są konsekwencje.
Zamknęłam szybę i dałam znak kierowcy, że może ruszać.
Gdy odjeżdżaliśmy, nie odwróciłam głowy. Zależało mi na nim. Zawsze zależeć będzie. Ale to co zrobił to było świństwo do kwadratu.
-Do Detroit. Na ulicę 16.
Kierowca kiwnął głową .
*
-Jak on mógł...
Siedziałam na łóżku u Andrei.
-Oni tacy są. Choć myślałam, że on będzie inny, no cóż...
Andrea nawijała a ja spojrzałam na pierścionek zaręczynowy. Zdjęłam go z palca i obracałam w palcach. W mojej głowie pojawiły się te chwile, a jedna łza kapnęła na krwisto czerwone serce.
-Jeśli mu na mnie zależy. -chlipnęłam. - To będzie mnie szukał. -włożyłam pierścionek na palec i włączyłam radio, czekając na komunikat.
-Będzie mnie szukał...-szepnęłam i zamknęłam oczy.

piątek, 5 listopada 2010

Break of Dawn..


Obudziłam się o 3:00 w nocy i przetarłam wierzchem dłoni pot z czoła po czym spojrzałam w okno. Księżyc chował się za jasno szarą chmurką... przyłożyłam dłoń do mostka i wzięłam głęboki wdech. ,,To tylko sen'' powtarzałam sobie w myślach. Spojrzałam w lewą stronę, na Michaela i przejechałam dłonią po jego policzku.
-Nic mu nie jest...-szepnęłam.
Ciągle w głowie miałam obrazy postrzelonego Michaela. Michaela, którego głowę trzymam na dłoni i widzę jego pełne bólu, cierpiące oczy, widzę jak się krztusi, nie mogąc złapać powietrza.
Wstałam powoli z łóżka, włożyłam białe jak śnieg kapcie i ruszyłam w stronę łazienki. Gdy się w niej znalazłam, otworzyłam kurek, a z kranu wyleciała zimna woda. Nalałam ją do dłoni i przemyłam twarz. Musiałam się przebudzić, aby przestać myśleć o moim koszmarze.
Wyszłam z łazienki i spojrzałam na łóżko. Podeszłam bliżej i z góry patrzyłam na śpiącego Michaela. Tak słodko wyglądał... jak dziecko. Jakby podczas snu nic go nie obchodziło, jakby znikały wszelkie troski... zawsze mu tego zazdrościłam. Mimo tego, że miał wiele przeszkód w życiu, potrafił o tym zapominać. Żyć dalej. Żyć chwilą...
Obeszłam łóżko dookoła i położyłam się obok niego. Leżał odwrócony w moją stronę. Objęłam dłonią jego dłoń i mocno ścisnęłam, a po policzku poleciała łza. Może jedna. Nie pozorna. Ale wyrażająca wszystko to, co czułam.
Michael otworzył powoli oczy, po czym spojrzał głęboko w moje.
-Dzień dobry.
-Oh.-wyrwałam dłoń.-Obudziłam cię.
-Nie... czułem, że mnie potrzebujesz.-uśmiechnął się delikatnie, ścierając przed chwilą powstały pot z mojego czoła.-Co się stało? Wyglądasz na zmartwioną...
-Powiem ci jutro. Albo może wcale. Nie chcę Ci psuć humoru...
Popatrzył na mnie wzrokiem, który prosi, aby coś zdradzić.
-A więc, jak chcesz. Śniło mi się, że zostałeś postrzelony... Obudziłam się pół godziny temu. Martwię się o ciebie. Kocham cię.
Michael objął mój policzek dłonią, po czym delikatnie musnął moje usta.
-Odpocznij. Jutro będzie wielki dzień. Śpij. Dowiesz się...
Zamknęłam oczy i wtuliłam się w tors Michaela, a on zaczął nucić kołysankę, która mnie uśpiła...
*
-Gdzie mnie ciągniesz?
-Zobaczysz!
Krzyknął Michael wesołym głosem, ciągnąc mnie za rękę po plaży w jedno, nazwane przez niego, Magiczne Miejsce. Piach był zimny, a księżyc świecił w całej okazałości.
-Dobrze. To tu, kochanie.
Podeszłam powoli do czerwonego koca, na którym stał świecznik i leżały róże, a obok nich dwa talerze spaghetti bolognese.
-Ojej... Michael... to takie... nie umiem tego określić... dziękuję.-Tylko na tyle było mnie stać. Nie mogłam z siebie nic wydusić. To było niesamowite.
Oboje usiedliśmy obok siebie i Michael wziął jeden talerz do ręki. Gdy oboje zjedliśmy z jednego talerza, przy czym było dużo śmiechu, bo kluski fruwały na wszystkie strony, na dnie zobaczyłam coś świecącego.
-Michael? Czy to to, o czym myślę...?
Na dnie leżał pierścionek, ubrudzony sosem bolognese. Michael wziął go, przemył w miseczce z wodą, która stała na kocu.
-Susanne. Czy wyjdziesz za mnie?
-Micha...Mic...Mike... Michael ja.. nie wiem co powiedzieć... Jasne że tak!-rzuciłam się mu na szyję, a on założył mi pierścionek. Był piękny, srebrny z czerwonym diamentem w kształcie serca.
Ucałowałam go, a on mnie.
Gdy po godzinie rozmawiania i cieszenia się zmęczyliśmy, Michael wziął mnie na ręce i zaczał nieść do domu.
-Nie musisz, Michael.
-Nie. Jestem tak szczęśliwy, że mógłbym przenieść na jednym palcu największą górę na świecie.
Złapałam za jego koszulę i mocno się do niego przytuliłam.
-Kocham Cię.-szepnął mi na ucho.
-I love you more.-uśmiechnęłam się do niego triumfalnie.
Pokręcił żartobliwie głową.
**
-Ah. Pachniesz jabłkiem. Kocham ten zapach. Hehe. Śpij spokojnie...
-Przy tobie zawsze...-jedną rękę wsunęłam między jego rękę a głowę, a dłoń drugiej ręki położyłam na jego głowie.
-Przy tobie zawsze...- szepnełam i momentalnie zasnęłam, wsłuchana w jego miarowy oddech i bicie serca...

środa, 3 listopada 2010

Szał.


Michael spojrzał na mnie i jęknął. - Nie możemy iść do restauracji... minęło 5 miesięcy od wydania płyty i nadal za mną biegają. Mam tego dość. - z impetem usiadł na fotelu i schował twarz w dłoniach.-Dość.
-Michael...-podeszłam i usiadłam delikatnie na jego kolanach.-...teledysk był wielkim hitem, czymś nowym, potem te cudowne piosenki... byłeś skazany na sukces.
Michael zaczął bawić się moim kosmykiem włosów, i wpatrzony w niego mówił dalej.-Przywykłem do tego, jak byłem małym chłopcem. Ale teraz jest o wiele gorzej.
W mojej głowie pojawił się pomysł.
-A może byśmy dzisiaj o 2:30 w nocy wyjechali? Tam, gdzie Ciebie nikt nie zna lub gdzie jest pusto..? Chyba wiem. Forks. Mieszka tam jakieś.. 3000 ludzi, mało. Będziemy chodzić zwyczajnie ubrani, z kapturami na głowach... co nieuniknione bo jest tam strasznie pochmurno. Na jakieś, nie wiem , 2 tygodnie? Aby zrobić sobie przerwe od tego wszystkiego.
-Hmm...nie, wolę zostać tu. Nie lubię brzydkiej pogody.-przejechał palcem wskazującym po mojej lewej brwi.-Chyba że.. na piknik...
-Cudownie!-ucieszyłam się.-W tym lesie tutaj?
-Tak.
-Super!
Wstałam i poszłam do kuchni. Chciałam dalej siedzieć z Michaelem, ale chciałam sobie zrobić coś do jedzenia. Gdy stanęłam przed lodówką, Michael stanął za mną i poprawił moje włosy, mówiąc:
-W mikroweli są babeczki z konfiturą jagodową..specjalnie dla Ciebie upiekłem. - uśmiechnął się anielsko.
-O, dziękuję.-dałam mu całusa w policzek, po czym nastawiłam mikrowelę na minutę.
Coś we mnie drgnęło.
Mama, gdy byłam mała, zawsze robiła mi babeczki z konfiturą jagodową.
Moje policzki przypominały wodospad.
-Susie, co się stało?-Michael wyraźnie przerażony podszedł do mnie i mnie przytulił.
-Moja mama zawsze mi robiła takie babeczki. przepraszam, naprawdę je lubię, a ty nie wiedziałeś, że robiła je moja mama... przepraszam....-objęłam go w talii i mocno się przytuliłam.
-Nie masz za co przepraszać, kochanie. To co teraz przechodzisz jest trudne... może wyjdziemy na spacer na plażę? O tej porze nikogo tam nie ma.
Spojrzałam mu w oczy. Były pełne troski, czułości i ciepła.
Uśmiechnęłam się. Zawsze potrafił poprawić mój humor, nawet jeżeli był bardzo kiepski.
*
Księżyc świecił na jeszcze ciepły piach, który roztapiał się pod naciskiem naszych stóp, a moje włosy delikatnie sie unosiły i upadały na lekkim wietrzyku. Fale powoli obijały się o brzeg, a ich szum mnie uspokajał...
-Dziękuję. Czuję się znacznie lepiej.-ścisnęłam jego dłoń.-Ale cały czas się boję... czemu ktoś ma do mnie coś? Czemu nie może być pokoju tylko te morderstwa... dzieci... ile dzieci zginęło w wojnach... trzeba cos zaradzić...
-Bo ja Ci nic nie mówiłem...-spojrzał na ptaka przelatującego nad naszymi głowami.-Umówiłem się z Quincym Jonsem, że za dwa lata, 28 stycznia, ja i największe gwiazdy zbierzemy się i nagramy piosenkę charytatywną, ,,We are the world''. Za dwa lata ponieważ wszyscy wtedy będą mogli mieć, a my z Johnem Lennonem będziemy dopracowywać dzieło.
Pomysłodawcą był Harry Belafonte. Będą takie gwiazdy jak Lionel Richie, Stevie Wonder, Paul Simon, Kenny Rogers, James Ingram, Tina Turner, Billy Joel, Diana Ross, Dione Warwick, Willie Nelson, Al Jarreau, Bruce Springsteen, Kenny Loggins, Steve Perry, Daryl Hall, Huey Lewis, Cyndi Lauper, Kim Carnes, Bob Dylan, Ray Charles.-wyrzucił z siebie szybkim tchem.
-Diana Ross...-jęknęłam. Nienawidziłam jej. Zawsze uważałam, że rozkochuje w sobie Michaela i że oboje COŚ do siebie czują...
-Oj Susie. Ja tylko do Ciebie czuję nieskończona miłość. Diana to tylko moja druga mama, tak mozna powiedzieć, bo jak byłem mały to mi pomagała i mnie wychowywała...
Pokiwałam głową.
-Wracamy? Zimno mi...-Michael narzucił na mnie swoją skórzaną kurtkę, po czym objąwszy mnie ramieniem w talii, popchnął mnie bardzo lekko i dyskretnie w stronę naszego domu..

środa, 15 września 2010

Powrót.


Wstałam ze smutkiem w oczach. Nie chciałam smucić Mike'a, a tym bardziej od niego odejść. Kochałam Go nad życie, ale ten, kto zabił moją babcię, dziadka, ojca, teraz matkę... może posunąć się do zabicia Mikea. Ten ktoś to seryjny zabójca. Wstałam z mchu, otrzepałam się i ruszyłam w stronę domu Michaela. Zaglądnęłam przez okno w sypialni, co robi. Właśnie stał na środku pokoju i czytał liścik, który napisałam wczoraj w nocy. Gdy jego oczy zjeżdżały w dół, ku końcowi listu, jedna łza spłynęła po jego policzku a oczy straciły swój wesoły blask. Puścił kartkę i wybiegł z pokoju, trzaskając drzwiami. Wbiegł z jakimiś dwoma ,,gorylami''. Spojrzał w okno, prosto w moje oczy. Szybko schowałam głowę, po czym zaczęłam biec ile sił w nogach w stronę lasku. Gdy do niego wbiegłam, usłyszałam krzyki Michaela. Biegłam dalej, łamiąc gałęzie moimi rękoma. Chciałam być daleko od niego, a równocześnie tak blisko.
Biegłam i biegłam, nie przestawałam, nie oglądałam się za siebie. Nie miałam zamiaru. Wiedziałam, że od razu bym stanęła. Stanęła i ruszyła w jego stronę. Gdy już metr dzielił mnie od wielkiego lasu, który mieścił się za laskiem, potknęłam się o korzeń wyrastający z ziemi. Upadłam z impetem na ziemię.
Wszystko mnie bolało. Miałam wszystkiego dość. Chciałam się zabić, wyczyścić pamięć, cokolwiek. Byleby bycie z Michaelem nie zrobiło mu krzywdy.
-Susie!
-Zostaw mnie.-powiedziałam to w taki sposób, jakby wielka klucha utkwiła mi w gardle. Łzy leciały mi po policzkach.
-Susie, spokojnie!-usiadł na ziemi i wziął mnie na kolana. Miał swoje czarne spodnie, trochę za krótkie, w kancik, czerwoną koszulę i czarny kapelusz. Wtuliłam się w niego. Nie wiedziałam, co robić.-Susie... kocham Cię nad życie. Wiesz, że mam ochronę, która stoi w każdym zakamarku. Nic nam nie zrobi. Jesteśmy bezpieczni. A tym dwóm kazałem pojechać z innymi do Gary, do mej jedynej rodziny. Teraz muszą mieszkać wszyscy razem w jednym domku, ale za to bezpiecznym. Wszyscy jesteśmy bezpieczni. Błagam, nie martw się. Choć do domu.
Wziął mnie na ręce i ruszył w stronę naszego domu. Nie miałam sił protestować. Objęłam jego szyję ramionami.
-Boże, Susie, jesteś wyziębnięta... nie rób takich rzeczy nigdy więcej. Nie pozwalam. -uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.
Uśmiechnęłam się tylko lekko i oczy same się zamknęły...
*
Michael położył mnie na łóżku, a ja się przebudziłam. Łączyła nas dziwna więź.
-Śpij... - szepnął.
-Nie.-odpowiedziałam zaspanym głosem i wstałam.-Nie pójdę spać taka brudna. Wezmę gorący prysznic, pomoże mi...
Ruszyłam w stronę łazienki. Ciepła woda muskała moją skórę. Sięgnęłam po szampon o zapachu jabłkowym, po czym wtarłam go we włosy i spłukałam. Mogłabym tak stać całą resztę dnia, ale nie chciałam. W pokoju czekał na mnie Michael. Szybko wyszłam, wytarłam sie i wyszłam w ręczniku z łazienki, po czym skierowałam się do szafy. Michael podszedł i objął mnie od tyłu, po czym położył mi brodę na prawym obojczyku.
-Tak się cieszę, że wróciłaś.-dał mi całusa w policzek.
Uśmiechnęłam się, ale nie prawdziwie. Nie wiedziałam, co zrobić, to zrobiłam to.
Wygrzebałam z szafy czarne rurki, fioletowy T-Shirt ze wzorkiem, biustonosz i majtki.
-Idę się przebrać - uśmiechnęłam się do niego i weszłam do łazienki. Nie protestował.
Gdy się ubrałam, wyszłam i założyłam szpilki. Spojrzałam na Michaela, który siedział na łóżku i bawił się palcami.
-Michael...-usiadłam obok niego-co jest?
-Wydaje mi się... że już mnie nie chcesz... że masz mnie dość... i nie chcesz być już ze mną...
-Nie, Michael!!! Martwię się o Ciebie, ale jeśli mamy ochronę... i Twoja rodzina... już się nie przejmuję.-pocałowałam go krótko w usta. Nie chciałam, by się poczuł odrzucony.
-A... -objął mnie ramieniem- zjemy dziś razem kolację przy świecach? Taki wieczór, tylko dla nas.-uśmiechnął się promiennie. Objęłam go mocno.
-Tak! Extra!

niedziela, 29 sierpnia 2010

Trudna decyzja.


Lekarze wyprowadzili mnie z pokoju. Widzieli, że nie mogę już wytrzymać. Jeden złapał mnie za rękę i zaprowadził do kuchni.
-Bardzo mi przykro. Lepiej, byś teraz wyjechała stąd. Uwierz mi. Jestem psychologiem. Jeśli chcesz, weź 3 rzeczy po swej mamie. Tak będzie lepiej...-położył mi dłoń na barku.-Przykro mi.
Zsunęłam jego rękę a łzy spłynęły mi po twarzy.-Nie będziesz mi rozkazywać!! Wezmę tyle, ile chcę!! A mówisz z litości, że ci przykro!! Idź stąd!!
Grymas pojawił się na jego twarzy, po czym wyszedł.
Wyjęłam starego SonyEricssona z kieszeni i wybrałam numer Michaela po czym nacisnęłam przycisk zaczynający rozmowę. Odebrał po 2 sygnałach.
-Cześć, Michael.-zadrżał mi głos.
-Co się stało?!Kochanie, czemu płaczesz??-słyszałam przerażenie w jego głosie.
-Co? Zabito moją mamę!! Rozumiesz?? Jestem sierotą!! Mam tylko ciebie i twoją rodzinę!! Rozumiesz?? Jestem sierotą!!-zaczęłam płakać. Potoki łez wylewały mi się z oczu.
-Oh, Susie!!Tak mi przykro!!O której mam przyjechać po Ciebie??
-Jak najprędzej!-wyłączyłam się. Nie chciałam go jeszcze bardziej pogrążać. Telefon znów zadzwonił. Dzwonił doktor który stwierdził zgon.
-Ciało pani matki zniknęło! Nie wiem jak to się stało! Jest mi bardzo przykro...
-Wy fujary!!-rozłączyłam się. Czy już żadnej służbie zdrowia nie można ufać?
Została mi jakaś godzina, by spakować do torby swoje rzeczy i parę rzeczy po mojej mamie. Gdy się spakowałam podeszłam do pokoju mamy i oparłam się o framugę. Tyle pięknych chwil... Łza, kolejna do ,,kolekcji'' spłynęła mi po policzku i z cichutkim chlupnięciem uderzyła o podłogę. Powoli weszłam do pokoju. Wyjęłam z jej szafki nocnej dwie buteleczki perfum. Podeszłam do szafy i wyjęłam jej szlafrok, ulubione 4 bluzki i kapelusz, który bardzo często nosiła. Wszytko pachniało nią, bo było jeszcze nie uprane. Wzięłam jeszcze ręcznik. Na koniec zostawiłam sobie jej pościel. Zdjęłam całą. Rzeczy mamy były w jej torbie. Usłyszałam odgłos podjeżdżającego auta. Potem tylko trzask drzwi i kroki. Michael podbiegł do mnie i mnie przytulił. Ścisnęłam go z całej siły.
-To okropne!!-płakałam. Michael miał całą, swą białą obcisłą bluzkę w mych łzach. W garściach trzymałam jego założoną luźno koszulę.Prawie zrobiłam w niej dziurę. Pogłaskał mn9e delikatnie po głowie. Przeniosłam dłonie na jego włosy. Złapałam z całej siły jego loki i ścisnęłam. Michael jęknął z bólu. Odsunęłam się od niego i bezsilnie opadłam na łóżko. Schowałam twarz w dłoniach.
-Przepraszam...-wyszeptałam.-Przepraszam.-tym razem postarałam się powiedzieć to mocniej, ale brzmiało, jakbym wypowiedziała to mając wielką gulę w gardle.
-Za co?-usiadł obok mnie i objął ramieniem.
-Zobacz.-pokazałam mu palce, które były we krwi. Przebiłam jego ubranie i zadrapałam plecy.
-Nic nie szkodzi, wiem co przeżywasz... choć... - wziął mnie na ręce i dziarsko zaniósł do auta. Usiadłam obok niego, a on kierował. Pół drogi siedzieliśmy w ciszy. Nagle naszła mnie straszna myśl. A jeśli... a jeśli ten ktoś chce zabić wszystkich moich bliskich? Wygoniłam tą myśl z głowy. Ale powróciła. Musiałam się zwierzyć Michaelowi.
-Michael...
-Tak?-na jego twarzy pojawił się ból. Możliwe, że myślał o tym samym.
-Nie chcę... ale muszę to powiedzieć... a jeśli... jeśli ten ktoś będzie chciał zabić resztę moich bliskich?
Nie odpowiedział.
*
-Susie, nie ma mowy, nie martw się. Mi nie podskoczą. Śpij.-pocałował mnie w czoło i wyszedł. Nie mogłam. Nie mogłabym sobie wytłumaczyć gdyby zabito Michaela i jego rodzinę. Nie chciałam stwarzać niebezpieczeństwa. Po cichu wstałam z łóżka i chwyciłam długopis, po czym chwyciłam kartkę. Podeszłam do okna i położyłam przybory na parapecie. Nie chciałam tego robić. Ale musiałam. To było dla ich dobra.

,,Drogi Michaelu,
Nie mogę zostać tu sekundy dłużej. Kocham cię. I nie chcę, by cię zabito wraz z twoją rodziną. Najlepiej, zapomnijcie o mnie. Będę się włóczyć i tak dalej, ale wy będziecie żyć. To ja przyciągam te wszystkie kłopoty. Wybaczcie. Wybacz, że opuszczam cię w taki sposób. Ale boję się nawet do ciebie podejść. Wybacz.
Kocham cię na zawsze.
Susie ''

Ubrałam się i położyłam karteczkę na jego poduszce. Wzięłam tylko dużą butelkę wody i wyskoczyłam przez okno. Powolnym krokiem ruszyłam gdzie mnie nogi poniosą. Usiadłam przy starym drzewie w małym lasku. Spojrzałam w gwiazdy, po czym spojrzałam w las. Zawsze się bałam siedzieć samemu gdy ciemno na dworze. Ale tym razem było inaczej. Bałam się tylko o Michaela. I tęskniłam. To była straszna tęsknota. Miałam dość cierpienia i położyłam się na miękkim mchu, po czym zasnęłam.

środa, 21 lipca 2010

Dom.


Delikatnie nacisnęłam klamkę frontowych drzwi. W głowie ciągle miałam smutną minę Michaela. Potrząsnęłam głową ,,Nie, tak nie może być. On nagrywa płytę, ja jestem u mamy.'' Otworzyłam drzwi. Nic tu się nie zmieniło od... jakiegoś roku. Starając się nie obudzić mamy, szybko zdjęłam kurtkę i wzięłam walizkę, by zanieść ją na górę.
Otworzyłam drzwi od pokoju.
-NIESPODZIANKA!-wydarła się niespodziewanie mama. Pokój był ozdobiony kolorowymi balonami, jakimiś kolorowymi girlandami...
-Mamoo... -jęknęłam. Nienawidziłam takich rzeczy jak niespodzianki i przyozdabianie pokoju.-I co, mamo, teraz mamy to posprzątać? No dobrze, jak chcesz.-położyłam torbę przy łóżku i ruszyłam w stronę baloników przywieszonych na ramie mojego łóżka.
-Nie!-krzyknęła mama łapiąc mnie za rękę.-Niech te dekoracje zostaną.-uśmiechnęła się.
-Mamo... nie jestem dziewięcioletnim dzieckiem które bawi i cieszy że pokój jest przyozdobiony. Nie zrozum mnie źle, wiem, ile trudu musiałaś sobie zadać, ale ja takich rzeczy nie lubię... Niepotrzebnie wydałaś pieniądze i się trudziłaś, bo teraz będzie trzeba to wszystko ściągać.-spojrzałam na baloniki porozwalane na ziemi.
-Jeszcze lepiej... -mruknęłam pod nosem.
-Oj Susie, zawsze musisz zachowywać się tak dorośle?
-Tak, muszę. No bo jak teraz się rozpakuję??
**
Wieczorem, po ,,atrakcjach'' które urządziła mi moja mama, wgramoliłam się na łóżko i przytulając poduszkę zaczęłam myśleć. O Michaelu. Nagrywał płytę, Bad. Podobno na nią teraz trzeba dać dużo pracy, wysiłku i tak dalej... Wiem, że Michael mnie okłamał. Nie chciał, bym wiedziała, że będzie to nagrywał około 4 lata. 4 lata będę musiała mieszkać u mamy... Nagle doznałam olśnienia. Nie muszę. Pobędę tu z miesiąc, by zrobić mamie przyjemność. Potem mogę pojechać do Gary. Potem do Michaela i tak na okrągło. Będę między nimi podróżować i to nam wyjdzie na dobre. Mama będzie szczęśliwa, poznam bardziej rodzinę Michaela, co mnie też cieszy bo oni będą mieli czas mnie poznać lepiej, Michael będzie zadowolony z moich odwiedzin... I tak miesiąc u każdego, aż w końcu zostanę u Michaela. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
***
Rano, gdy wyszłam z toalety już ubrana, uczesana, wymyta, zeszłam na dół. Nigdzie nie było mamy. ,,Hmm... pewnie jeszcze śpi. Wczoraj nieźle zabalowała.'' Ale, żeby sprawdzić czy mama śpi na łóżku (mogła spaść na podłogę), podeszłam do drzwi. Lekko nacisnęłam klamkę, by mocny skrzyp nie obudził mamy. Nie oszukujmy się, wszystko miało już swoje lata. Gdy otworzyłam drzwi, zatkało mnie. Była cała we krwi.
-MAMO!!!-podbiegłam do niej.-MAMO, SŁYSZYSZ MNIE???
Szybko wyciągnęłam komórkę z kieszeni i zadzwoniłam pod 112.

Gdy lekarze przyjechali, i po reanimacji mamy, jeden z nich, gruby, facet z zakolem, popatrzył się w moje oczy, po czym powiedział z westchnieniem:
-Nic już się nie dało zrobić.
Oparłam się o ścianę i osunęłam na dół.
,,Nic się nie dało zrobić''. Te słowa tak bolały. Teraz pobrzmiewały echem w mojej głowie. Kiedyś, gdy oglądałam z mamą filmy i tam tak lekarze mówili do rodziny, mama zawsze płakała, a mnie to nie ruszało. Uznawałam to za dziwne. Lecz dzisiaj poczułam to, co niektórzy na prawdę kiedyś przeżyli. Ból. Ból, jakiego nie da się porównać do niczego innego. Teraz wiedziałam, że słowa mogą zranić. Wstałam i podeszłam do mamy. Usiadłam koło niej i się do niej przytuliłam.
-Mamusiu... błagam cię... nie rób mi tego... nie odchodź... ja cię tak kocham... mamo... .
Czułam, że jestem na skraju wytrzymałości psychicznej. Najpierw ojciec, potem mama. Nikogo nie miałam. Nawet dziadków. Rodzice byli jedynakami. Żadnej rodziny. Żadnej. Oprócz Michaela i innych w Gary.
Byłam sierotą.

poniedziałek, 5 lipca 2010

La Toya


-Cześć..-wyciągnęłam nieśmiało rękę w stronę La Toyi.-Mam na imię Susie. Miło mi Cię poznać.-uśmiechnęłam się. Czułam, że biłam sztucznością. Ale miałam to gdzieś. Ważne było dla mnie, aby poznać siostrę Michaela i koniec.
La Toya zlustrowała mnie wzrokiem.
-Cześć. Mi też miło.-nawet nie podała ręki, tylko odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę swojego pokoju. Zrezygnowana, opuściłam rękę.
-Nie martw się, Susie.-Michael poprawił mój zabłąkany kosmyk, wsadzając go za moje ucho.
-Wiesz, nie jesteś pierwszą dziewczyną, którą La Toya musi poznawać. Poznawała już chyba ze 20 razy nowe dziewczyny Marlona, Tito, Jermaina... Jackiego. Ale akurat Jackie miał tylko jedną dziewczynę i jest już z nią po ślubie. Więc widzisz, to dla mojej siostry nudne i trudne poznawać bez przerwy kogoś nowego.
Spojrzałam na niego ciekawskim wzrokiem.
-Mam nadzieję, że nie jestem żadną parą rękawiczek, którą zaraz zmienisz. - brzmiało sarkastycznie, ale Michael wiedział, że to mnie naprawdę martwi.
-No co Ty, Susie! Nigdy! -przytulił mnie mocno do siebie, po czym usłyszeliśmy chrząknięcie. Wyrwałam się z objęć Michaela i odwróciłam w tamtą stronę. To La Toya.
-Przepraszam... - szepnęła - że byłam taka niemiła. Ale to dla mnie trudne...
-I nudne? - dodałam po chwili. La Toya się uśmiechnęła.
-Heh, chodźcie na śniadanie.
Skinęłam głową, po zym spojrzałam uśmiechnięta na Michaela. Był w szoku.
-No choooć...-pociągnęłam go za rękę.
*
-To dziwne, że się tak...że ona... poczuła skruchę. To chyba Ty tak na nią działasz.
Wyrwana z zamyślenia, spojrzałam na niego zdziwiona.
-Ja? Nie.. Pewnie tego nie widziałeś a ona mówiła to każdej dziewczynie. Hm?
Udawałam niewzruszoną, ale sama zastanawiałam się nad tym wszystkim. No bo.. Dla mnie taka miła? Zawsze byłam niezdarna (patrz: przy śniadaniu 2 razy spadł mi widelec na podłogę) i nie wiedziałam, czy jestem ładna. La Toya, była według mnie piękna i widać było, że ma głębię. Że nie jest taka arogancka i samolubna. To jest maska, skorupa, w której kryje się prawdziwa La Toya. Miła, doznająca skruchy i innych uczuć.
-Susie?
-Tak?
-Chcesz już jechać do domu? Wiesz, muszę nagrać płytę... i jeszcze jeden teledysk.
-Ah tak. No ok. A co będę miała sama robić w domu przez miesiąc? Sama?
-Ym... półtora.
-Ale mi różnica.
-Wybacz.Muszę.
-Okey, okey.
**
Usiadłam na kanapie przy oknie. Melancholijne stukanie kropli deszczu o szybę mnie uspokajało. Ciemne niebo, błyskawice... Dawały spokój i upust gorącu. Uchyliłam delikatnie okno, by kropelki deszczu muskały moją skórę i ją orzeźwiły. Bym mogła myśleć trzeźwo. By wymyślić, co bym mogła robić przez ten półtora miesiąca. Usłyszałam dzwonek telefonu. Mama. Zastanawiałam się, czy odebrać. Wahałam się. Jeśli mnie namierzy przez telefon? Albo jeśli wezwie policję? I czemu nagle przypomniało się jej o mnie? Tyle pytań cisnęło mi się na usta. Przełknęłam ślinę i postanowiłam odebrać. By ją uspokoić i poprosić, by mnie nie szukała.
-Halo?
-Susie?To Ty?! SUSIE! Kochanie, tak sie o Ciebie martwiłam, tyle Cie nie było w domu!
-Wybacz, mamo... U siebie czułam się źle... Ale tu ułożyłam sobie życie. Na nowo. Mamo, umówmy się tak. Ty mnie nie szukasz i zostawiasz mnie w spokoju, a ja Cię odwiedzę. Co ty na to?
-Susie, to twój pierwszy mądry pomysł. Kiedy masz zamiar przyjechać?
-Najlepiej... teraz.
-A co z Michaelem?
-Pracuje. Czekaj na mnie. Ja tylko się spakuję i pożegnam z Michaelem.
-Ok.
Rozłączyłam się. W końcu będę miała co robić przez ten szmat czasu. Ruszyłam w stronę szafy i wpakowywałam ciuchy do walizki, a potem kosmetyczkę. Weszłam z walizką do studia Michaela. Zlustrował mnie wzrokiem,a jego oczy wyrażały smutek. Podbiegł do mnie i mocno przytulił.
-Susie, co zrobiłem źle?!
-Nic. Ale jadę do mamy. Umówiłam się z nią, że ułożyłam sobie życie. I że w zamian za to, że nie będzie mnie ścigać, ja ją odwiedzę. A najlepiej teraz, kiedy masz pracę.
Michael odsunął się ode mnie na tyle, by spojrzeć mi w oczy.
-Wrócisz? Na pewno?
-Na pewno.
Pocałował mnie w policzek i znowu przytulił.
-Wracaj szybko.
-Wrócę , jak skończysz nagrywać płytę.-puściłam do niego perskie oko i ruszyłam w stronę drzwi. Czułam na sobie jego wzrok. Nie chciał, bym go opuszczała. Ale co robić...